piątek, listopada 21, 2008

Oryginalne jest lepsze!



W zalewie Disneyowskich produkcji z żółtym misiem w czerwonym kubraczku chciałam wszystkich zachęcić do skromnych książeczek, które zupełnie przypadkowo mają bohatera o tym samym imieniu - Kubuś Puchatek. Nie są to może pozycje atrakcyjne z punktu widzenia naszych maluchów, już przyzwyczajonych do feerii barw na każdej stronie, do przerostu formy nad treścią. Ja zachęcam bardzo, wręcz tendencyjnie, do sięgnięcia po trzy pozycje, w wolnym tłumaczeniu niezrównanej Ireny Tuwimowej i z oryginalnymi ilustracjami Ernesta Sheparda.
W mojej, a teraz już Małgosinej biblioteczce nie ma książkowego wydania Kubusia Puchatka. Mam tylko trzy skromne zeszyciki, wydane przez Książkę i Wiedzę, a kupione w klubokawiarni "Ruchu" przy świetlicy zakładowej PGR w mojej małej wsi.
Z Puchatkiem poznałam Małgosię już ponad rok temu. Może nie rozumie jeszcze wszystkich dialogów, ale uwielbia Puchatkowe mruczanki. Sama chętnie siebie nazywa "Sroczką-Skoczką gadatliwą". Uczy się przy nich wrażliwości -bardzo mocno przeżywała rozdział o urodzinach Kłapouszka, bała się Słoni razem z Prosiaczkiem (dopiero niedawno skojarzyła, że to to samo, co disneyowskie Hefalumpy).
Milne pokazuje świat pluszowych zabawek takimi, jakie one są. Nie kreuje osobowości poprawnych politycznie, asertywnych, pewnych siebie, znających swoją wartość.

-Puchatku - rzekł Królik grzecznie. -Nie masz ani krzty rozumu. -Wiem o tym - odparł Puchatek pokornie.

Trafi to na pewno do wrażliwych dzieciaków, które są nieśmiałe, które nie zawsze brylują wśród rówieśników. Dla których szczerość i pokorna grzeczność naturalniejsze są od rozpychania się łokciami. Królik to nie przemądrzały bufon z kreskówek, to po prostu Królik, który wie, że trzy skrzyżowane patyki to "A". Tygrysa w pierwszej części w ogóle nie ma, a kiedy się pojawia,w Chatce Puchatka prawie wszyscy mieszkańcy lasu marzą, żeby sobie poszedł... Nie udają, że go lubią, kiedy tak nie jest.

Chciałbym ocalić w sobie coś z dziecka. I jak najdłużej pozwolić mojemu dziecku nim być. Dlatego tak bliski mi jest oryginał z książeczek Milne`a.

I jeszcze na koniec o ulubionych wierszach mojego dzieciństwa. O Wierszach dla Krzysia, który okazał się być Małgosią. Podejrzewam, że tej książki nie znajdziecie w księgarni. Nie była wznawiana od dwudziestu lat. W każdym razie nie to wydanie - ze wspaniałymi przekładami (wolnymi, jak zaznaczono na stronie tytułowej) Ireny Tuwim i Antoniego Marianowicza. Ten przekład powala na kolana nie tylko prostotą słów, ale i melodią, cudownym wręcz operowaniem przerzutnią i nieomal zupełnym brakiem rymów gramatycznych.
To masa wierszy o tematyce bliskiej każdemu chłopakowi - znowu bez poprawności politycznej, za to z szelmowskim przymrużeniem oka.

Lord Gbur miał toporzysko
długości metra blisko
i wielu miał poddanych,

a bić potrafił też.

We czwartki i w soboty

najwięcej miał roboty,
po wszystkich chatach łaził
i ryczał niby zwierz:

-Lordowska Mość - to ja!
kto nie zna mnie - ten kiep!
Haha, haha, haha!
a teraz macie w łeb!

czy:
Król Jan był królem bardzo złym
i cierpiał na tym stale, bo
nikt się nie bawił nigdy z nim
i ludzie unikali go.

albo mój ulubiony:
Spośród rycerzy w Bęcwaloni
najmędrszy był Prot Łysapała.
Nierzadko dzierżył pióro w dłoni,
a liczył aż do trzech bez mała!
(Zgadł nawet wynik, jaki da
dwa, gdy pomnożyć je przez dwa).

Mnóstwo dobrej zabawy i dobrej literatury. Bo oryginał jest zawsze lepszy od podróbek.



8 komentarzy:

Monika pisze...

Wiersze dla Krzysia mamy skserowane - są świetne, ale moja Zosia jeszcze nie docenia bogactwa znaczeń, pięknej melodii i ciekawych rymów - myślę, że przyjdzie na to czas. Ja mam klasyczne wydanie "Kubusia Puchatka" i "Chatki Puchatka" w tłumaczeniu Ireny Tuwim, wydanie chyba Naszej Księgarni. I też nie lubię Disneyowskich naleciałości w tej pięknej opowieści.

Anonimowy pisze...

O dzięki Wam za zwrócenie uwagi, że Disneyowskie opowiadania o Kubusiu nie mają nic wspólnego z oryginałem. Mnie oryginał kojarzy się z ciążą moją. Wtedy to tygodnie spędzane w szpitalu urozmaicało mi czytanie "Kubusia Puchatka" do rosnącego brzucha mego ;). Teraz czytam go mojej już pięciolatce. Nie wszystkio jeszcze rozumie bo to wbrew pozorom moim zdaniem trudna w swej prostocie ksiązka ale uwielbia. Wierszy dla Krzysia nie mamy niestety ....

Anonimowy pisze...

Dla tych, którzy nie mają dostępu do "Wierszy dla Krzysia" zamieściłam niespodziankę w "Czytulankowycj linkach" :).

mandryszka pisze...

A ja znalazłam "Wiersze dla Krzysia" na własnej półce. Zupełnie zapomniałam o tej książeczce. Ciekawe czy Wojtek ją doceni.

Monika pisze...

Dzięki Ci, Natko, za ten link :)))

Aga-zojka pisze...

Elmirko, zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości:) Oryginał jest nie do pobicia. Szczególnie w przekładzie i z ilustracjami, o których napisałaś. Ja, podobnie jak Monika, dysponuję wydaniem Naszej Księgarni, z najpiękniejszymi obrazkami E. Sheparda. I choć nie jestem zwolenniczką komercji, stanę niejako w obronie tych klasycznych, disneyowskich animacji Kubusiowych. Może dlatego, że w zalewie okropnych, krzykliwych bajek japońskich, te kolorowe, przyjazne i ciepłe filmy z Kubusiem w roli głównej tchną spokojem i magią. A może z sentymentu:) Bo Hefalumpy były pierwszym, długim filmem animowanym, który Zosia obejrzała.... I pokochała:) Ale przyznam Ci także rację. Książka wtedy (ku mojej rozpaczy) straciła w oczach Zosi na wartości:) Wierszy dla Krzysia nie znałam.... Jaka szkoda. Zawsze jednak lepiej poznać coś późno, niż wcale:)

Zacisze wyśnione... pisze...

Cudne są te ilustracje Sheparda :-) I dziękuję za linka! Z przyjemnością poczytam... Pozdr., M.

JAQ pisze...

"znowu bez poprawności politycznej" a bez metafor?