niedziela, lutego 06, 2011

Pięć na pięć:) Gry rodzinne...

Ponieważ rzadko ostatnio pisuję w Czytulankach i czuję niedosyt, jaki pozostawiają dawno nie aktualizowane strony (zwłaszcza, że namiętnie przeglądam inne blogi czytelnicze, z których czerpię pełnymi garściami:), postanowiłam (ciut skruszona:) wyodrębnić kategorię, w której za jednym zamachem zrecenzuję czytelnikom bloga kilka pozycji naraz. Pięć na pięć... czyli subiektywnie wybierane przeze mnie i przez córeczkę książki, audiobooki, płyty i tym podobne niespodzianki na piątkę:)

Zacznę nietypowo, bo wcale nie od tego, co w nagłówku bloga sugeruje cudny baner:)
Polecę pięć, kapitalnych, mniej lub bardziej znanych gier rodzinnych. Ostatnio dość często biorę udział w specjalnie celebrowanych, sobotnich wieczorach z grami planszowymi. Wspólnie z mężem i Zosią, przy rozpalonym kominku, herbacie i półmisku z owocami rozgrywamy kolejne partie scrabble, monopoly, tudzież innych, ekscytujących pojedynków.

1. Miejsce pierwsze, absolutnie bezkonkurencyjne zajmuje gra “Pędzące żółwie”. Dowcipna, zwięzła, nieskomplikowana! O prostych, jasnych zasadach, dość krótkim czasie rozgrywania (nie dłuższym niż 15 minut), trzymająca w napięciu do samego końca (nigdy nie wiadomo, jakim wynikiem się zakończy). Gra niby niepozorna, z niewielką planszą, talią kart i pięcioma drewnianymi żółwiami w różnych kolorach (wszystko bardzo solidnie i starannie wykonane). Żółwie startują w wyścigu do liści sałaty. Cały urok polega na prostocie. Żaden z graczy nie wie, jakiego koloru żółw przypadł w udziale przeciwnikom. Po wyrzuceniu karty, żółw danego koloru wykonuje ruch przez nią wskazany (może iść do przodu, cofać się albo podróżować na grzbiecie innego żółwia!:) A przy tym gra nie polega li i tylko na bezwolnym poddawaniu się karcianym przypadkom, czasem trzeba pokombinować, by w końcowym rozrachunku wygrać i zakosztować zieleniny:) Świetna zabawa dla dzieci i dla dorosłych. Dla dziadków i czterolatków:) Na długie wieczory oraz szybkie rozgrywki, gdy nie ma zbyt wiele czasu... Napewno się spodoba, gwarantuję!

2. Kolejną grą, którą polecamy z Zosią jest Superfarmer w wersji De lux. Gra zupełnie inna od poprzedniej. Jej historia sięga drugiej wojny światowej. I jest naprawdę niezwykła. Pewien profesor matematyki, po zamknięciu przez Niemców Uniwersytetu Warszawskiego i stracie pracy, zaczyna szukać sposobu na podratowanie rodzinnego budżetu. Wymyśla grę, którą tworzy z pomocą żony i którą postanawia sprzedawać znajomym. Zainteresowanie “hodowlą zwierząt” przekracza najśmielsze oczekiwania pomysłodawcy.


Zasady są tutaj nieco bardziej skomplikowane (trzeba wnikliwie przestudiować instrukcję!), a sama rozgrywka trwa znacznie dłużej. Wszyscy gracze rozpoczynają swą przygodę farmerską z pustymi zagrodami. Rzuca się dwiema, dwunastościennymi kostkami z obrazkami zwierząt i w zależności od tego, co się na tych kostkach znajdzie, do kolejnych zagród trafiają króliki, owce, świnki, krowy i konie. Można je wymieniać, a czasem (ku oburzeniu i rozpaczy dzieci!) także stracić. Gdy na kostce wypadnie lis, zje nam wszystkie króliki, gdy wilk... pożre pozostałe zwierzęta. Przed lisem i wilkiem chronią małe i duże psy (aby je mieć w swojej zagrodzie trzeba poświęcić inne zwierzaki:)
Wersja DE lux jest wykonana z najwyższą starannością, świetnie opracowana graficznie, plansze i kartoniki są sztywne i lakierowane, odporne na dziecięce łapki:) Zwłaszcza, że te łapki wykorzystują kartoniki nie tylko do gry, także do zabawy wedle własnego scenariusza:)
Jedynym minusem jest cena (ale właściwie większość fajnych gier planszowych jest dziś kosmicznie droga)

3. Następną polecaną przez nas grą będzie karciane Uno. Zasadami zbliżone nieco do Makao, ale w wersji zdecydowanie prostszej i przyjemniejszej dla dzieci. Wykłada się karty do koloru lub do liczby. Z jednym haczykiem:) W talii są specjalne bonusy, które powodują zwrot akcji w karcianym pojedynku o 180 stopni i często przechylenie szali zwycięstwa z dotychczasowych faworytów na nowych graczy:)
Można grać kilka razy z rzędu i ciągle doskonale się bawić ze sobą:)

4 i 5. Na miejscu czwartym i piątym umieszczę dwie gry Lego...
Gry wyjątkowe... Które polecam z całego serca (ale z obawą o stan portfeli czytających:)
Pierwszą jest Minotaurus...


Dziecko samo buduje labirynt z klocków (według szablonu lub własnego pomysłu) oraz składa specjalną kostkę. Celem gry jest przeprowadzenie pionków do świątyni w centrum labiryntu. Trzeba jednocześnie blokować przeciwników (by nie dotarli do świątyni pierwsi) i unikać spotkań z Minotaurem. Gra jest według mnie fantastyczna. Świetnie bawi się przy niej Zosia i świetnie bawią się Zosi rodzice:) Można modyfikować w nieskończoność reguły i ustawienia planszy...




Drugą jest Kod piratów.
Takie dawne, powracające w lekko fabularnej wersji Mastermind:)))
Trzeba zbudować grę z klocków a potem.... odgadywać sekretne kody pozostałych piratów biorących udział w grze:) I znowu do woli można zmieniać reguły...

Tych gier Lego jest wiele. Kuszą jeszcze Piramida Ramzesa i Creationary... Ale muszą poczekać. Finansowo rujnują bowiem kieszenie:)

Celowo nie piszę o grach, które od lat cieszą się zasłużoną sławą. Monopoly, Scrabble (mamy w wersji Junior), stary dobry Chińczyk czy Grzybobranie (dla młodszych)... Tych chyba nie muszę zachwalać. Są klasą samą w sobie:)

wtorek, października 26, 2010

Eldorado

Niektórzy wiedzą, a niektórzy nie wiedzą o pewnej mojej młodzieńczej fascynacji, która swoje początki miała w “zamierzchłych” czasach mych lat licealnych:) Fascynacji, która przygnieciona realiami życia zdecydowanie wyblakła, ale która ciągle jeszcze w najmniej spodziewanych momentach, uderza jakąś niesamowitą historią, fotografią, zakątkiem i rzecz jasna przypadkowo spotkaną książką (ta jest niezawodna od zawsze:)
Fascynacja moja, latami już nie pielęgnowana, wybuchła któregoś pięknego dnia feerią kolorów w księgarni. Galerią obrazów, które wdarły się w zakamarki pamięci, poruszając lawinę ekscytujących wrażeń związanych z lekturami Kosidowskiego i nie tylko. Lekturami dotyczącymi kultury Inków.
Marek Probosz, polski aktor, reżyser i podróżnik mieszkający w Stanach Zjednoczonych, zafascynowany inkaską kulturą napisał książkę- baśń, osnutą na motywach legendy o Eldorado. Eldorado- nigdy nie odkrytym miejscu pełnym tajemnic, bogactw, nieprzebranych skarbów i sekretów. Eldorado- odkrywanym każdego dnia...

Autor opowiada nam baśń na dobranoc...

“Legendy głoszą, że królowie imperium Inków ukryli przed wiekami skarby Eldorado gdzieś głęboko w dżungli, na dnie górskich jaskiń w Andach, aby nie wpadły w ręce chciwych i okrutnych hiszpańskich najeźdźców. Od tamtego czasu wielu śmiałków poszukiwało bogactw Inków, ale nikomu do dziś nie udało się ich odnaleźć. Eldorado i tajemnice świata Inków nadal czekają na swego odkrywcę...”

Gdzie te skarby się znajdują? W Andach, w jeziorze Titicaca, w Pieninach? (bo przecież legenda naszego polskiego zamku w Niedzicy także opowiada o odnalezionej pod schodami zamku, ołowianej tulei z testamentem, spisanym na rzemykach inkaskim pismem węzełkowym- kipu)

Wracając jednak do książki M. Probosza i jego historii... Oto pewnej nocy do biednego staruszka robiącego słodycze z ziemniaków i ziół (a uznawanego we wsi za nieszkodliwego wariata), przychodzą dawni założyciele miasta Cuzco- stolicy Inków. Królewskie rodzeństwo wskazuje staruszkowi podczas snu drogę do pełnego skarbów, legendarnego Złotego Pałacu Eldorado.
Jest jednak pewien haczyk, jak mawiają moje siostrzenice.
Staruszek nie może nikomu zdradzić miejsca ukrycia skarbów.
Ale z dobroci serca, by pomóc biednym, zapracowanym mieszkańcom maleńkiego Calca, pewnie także trochę, by podbudować swoje poczucie wartości i zyskać imię dobroczyńcy, wyjawia pilnie dotąd strzeżoną tajemnicę...

“Powiem Wam prawdę, bo pragnę wszystkim pomóc, bo nie chcę, aby ktokolwiek w Calca był biedny. Życie może być piękne, słodkie jak moje cukierki, wszyscy mamy prawo do szczęścia (...) Jeszcze dziś poprowadzę Was do Eldorado. Nie jestem wariatem, znam drogę, byłem tam.”

Nietrudno domyślić się, jak kończy się ta historia. Ale oprócz tej przewidywalnej, bo znanej z legend opowieści, jest coś jeszcze. Jest mądrość. Pod pozorem wędrówki w poszukiwaniu bogactwa i dostatku, autor odkrywa prawdę o Eldorado, które jest na wyciągnięcie ręki dla każdego z nas... Odkrywa Eldorado naszych serc, Eldorado miłości i szacunku do drugiego człowieka... Wystarczy mickiewiczowskie: “Miej serce i patrzaj w serce”...

“Moje ukochane dzieci śpią (...) Ich głowy pachną anielsko, jak czarodziejski kwiat waquanki. Emiliano i Walentynka to moja ziemia, na której nie ma zła, mój odnaleziony głęboko w sercu miłosny skarb- Eldorado.”

Książka jest pięknie wydana przez wydawnictwo Stentor. Ale najpiękniejsze w niej, prócz niezaprzeczalnie cudownie opowiedzianej przez autora legendy, są ilustracje! Ilustracje irańskiej artystki Mehrdokht Amini. Wyjątkowe, barwne, fotograficzne! Czasem mroczne, czasem urzekające kolorami i egzotyką. To one spowodowały, że kupiłam tę książkę w księgarni. Nawet nie tematyka, tak bliska moim dawnym pasjom, ale właśnie obrazy. Czarowne, bogate, plastyczne. Więcej znajdziecie ich na stronie artystki, link obok: Mehrdokht Amini.



środa, września 15, 2010

Lubię...

Właściwie nie wiem, czy jestem w stanie sprostać wyzwaniu Półeczki z książkami i wymienić 10 rzeczy, które lubię. Lubię ich znacznie, znacznie więcej. I nie mam pojęcia, czy uda mi się owe dziesięć w pocie czoła wybranych, uszeregować w kolejności alfabetycznej, tematycznej, hierarchicznej, ewentualnie innej dowolnej...

A że lapidarnością nie grzeszę, nieco więcej o sobie i swoich lubieniach-skojarzeniach ujawnię:)

1. Lubię ludzi. Dzieci i dorosłych... Lubię pogaduchy przez telefon, pogawędki przy herbacie, spotkania z przyjaciółmi i rodziną. Lubię mówić i lubię słuchać. Potrafię godzinami plotkować z siostrą o wszystkim, co ważne i nieważne, odpowiadać na niezliczone pytania córki, przegadywać z mężem wspólne decyzje, śmiać się z Nim, z Zosią i z Jasiem... Fotografować ludzi lubię.
2. Lubię herbatę. Czarną, aromatyczną. Smakową też. Waniliową. Lubię herbaciarnie, piękne filiżanki, japońską prostotę, motyw rozkwitającej wiśni...
3. Lubię spacery. Las lubię. Smugi słońca w koronach drzew, zapachy wilgotnej ziemi, mchu, grzybów, trzeszczące gałązkami poszycie pod stopami. Liście jesienią. Kolory ziemi. Brąz, złoto, zieleń, wrzos.
4. Lubię muzykę. Fortepian i skrzypce. Mozarta, Chopina, monumentalnego, cudownie matematycznego Bacha. Dłonie na klawiaturze. Dłonie splecione razem. Piękne palce mojego męża, paluszki córeczki, skrzypcowe palce Jasia...
5. Pomidory lubię. Zupę pomidorową, risotto z pomidorami i spaghetti w pomidorowym sosie. Włochy. Słońce, toskańskie winogrona i wino lubię:)
6. Książki. Nowe i stare. Im bardziej stare, tym piękniej pachnące. Wącham książki. W bibliotekach i antykwariatach. Wącham w księgarniach i kioskach. Wącham i czytam. Sobie i dzieciom. To zdecydowanie lubię.
7. Lubię historię zaklętą w przedmiotach. Czarno-białe fotografie, wiekowe meble, zegary, lampy i dzbany. Ale i stylizowane na stare lubię też:)
8. Lubię symetrię. Porządek (często go nie mam:) Piękne linie. Niebo, horyzont, falująca trawa. Drewno i kamień. Kanciaste, proste kształty... Powtarzalne elementy... Poduchy na kanapie, świece, drewniane ławy w kościołach.
9. Łyżwiarstwo figurowe lubię. Taniec nie tylko na lodzie. Oniryczne baletnice.
10. Słodycze. Czekoladę. Marcepan. Słodko- gorzkie klimaty. W potrawach, książkach, filmach, na obrazach... Smaki i zapachy. To lubię.

A to zaledwie namiastka:)

Nie wyznaczam kolejnych blogów do łańcuszka. Ale zapraszam współtworzące Czytulanki do zwierzeń. Te aktywne i Te mniej aktywne. Chętnie poczytam. Dziewczyny?

czwartek, września 09, 2010

Baśnie narodów...

Jakoś tak cicho i pusto zrobiło się na Czytulankowym blogu. Ostatni marcowy wpis rozbujał wiatrem i otumanił zapachem realnej, nie książkowej wiosny. Tymczasem wiosna ustąpiła przed latem, a lato w ciągu ostatnich tygodni babim latem uraczyło:) Najwyższy to czas reaktywować blog, rozleniwiony słońcem... Ale także hamakiem i książką:)

Baśniami karmiłyśmy z Zosią wspólne wakacyjne dni... pięknymi, mądrymi baśniami, dość mocno czasem zakurzonymi...
Baśniami, które plastycznie przenosiły nas w czasie i przestrzeni, z kraju do kraju, z jednej nieprawdopodobnej rzeczywistości do drugiej... Oślepione słońcem, kolorem i gwarem wschodniego rynku, z dochodzącym zewsząd nawoływaniem osiołków: balek, balek... przenosiłyśmy się na bliższe nam kulturowo szlaki bursztynowe...

Trzy książki, kilkadziesiąt opowieści, tysiące słów. Wielka literatura dla dzieci i dla dorosłych... Zapraszam:)

Zacznijmy od tomiku z baśniami “O wróżkach i czarodziejach” Natalii Gałczyńskiej (żony poety Konstantego Ildefonsa). Od książki na motywach ludowych bajek francuskich, którą Zosia dostała w prezencie urodzinowym od pewnej przesympatycznej mamy z Wrocławia:)
Świat zwiewnych, eterycznych księżniczek, dzielnych rycerzy i mówiących ludzkim głosem zwierząt przenika do świata widziadeł, zaklęć, mrocznych sekretów.
Oto Naneta, córka złotnika, opuszcza dom rodzinny, by wypełnić wolę zaczarowanego Lwa, od którego dostaje najpiękniejszą na świecie różę (to baśń, która najbardziej spodobała się mojej sześcioletniej Zosi).
Czarnowłosa Finetta w błyszczących kolczykach, królowa cyganów więziona przez wielkoluda, czarami pomaga chłopcu, do którego wyrywa się Jej serce...
Artur, syn drwala, zostaje królewskim chrześniakiem i wyrusza na spotkanie przeznaczeniu...
A Agnieszka o oczach jak skrawek nieba odkrywa, że ludzie po drugiej stronie lasu są tacy sami. To, co nieznane i inne nie musi oznaczać gorszego...

Wszystkie baśnie, pięknie wydane przez wydawnictwo Świat Książki, opowiedziane są w mistrzowski sposób poetyckim, barwnym, nienagannym językiem. Literatura to prawdziwie wysokich lotów:)


Kolejnym zbiorem przecudnych, egzotycznych opowieści jest “Srebrna gołębica” w opracowaniu Wandy Markowskiej i Anny Milskiej. Zaczytana przeze mnie książka dzieciństwa, a właściwie wczesnej młodości:) Historie tu zebrane to baśnie Narodów Związku Radzieckiego oparte na motywach oryginalnych. Urzekają wschodnim pięknem, zapachami, nazwami, które melodyjnie i miękko otulają skronie albo twardo i obco tną powietrze, zanim falą dźwiękową się stanie dla ucha.... Obok typowo rosyjskiej Maszeńki czy Zulejki... Nuszaperi- Chanum, córka padyszacha Kandagary i Melik- Dżumszud... Obok Nastii i Annuszki... Czatyr, Melike-Chanum i Karaszasz.
A baśnie... Jak miód i mleko:) Z domieszką cierpkiego imbiru...
O ślicznej carycy Maszeńce, w gołębia zamienionej przez zazdrosną czarownicę- Wasylisę.
O dzielnej Marite, która, niczym andersenowska Eliza, koszulki wyplata z pokrzyw dla swych braci-wilków...
O Nuszaperi-Chanum, co wyklęta przez ojca, odwagą i miłością kruszy jego okrutne serce...

Baśnie rosyjskie, estońskie, mołdawskie, gruzińskie, kirgiskie, turkmeńskie, karelskie... Wachlarz narodów...


Na deser rodzime “Bursztynowe baśnie” Hanny Zdzitowieckiej (wydanie z 1972 r).
Z intrygującym, malowanym bursztynem wizerunkiem Juraty na okładce. Juraty w koronie i naszyjniku, w którym mieszka słońce...
Urzekające historie z Bałtykiem i przyrodą w roli głównej. Historie spisane pięknym literacko, choć czasem oszczędnym językiem. Historie wywołujące różnorodne emocje dziecięcych serc... groźne, dramatyczne, wesołe i wzruszające. Baśnie, jakich próżno dziś szukać... o morzu, jego podwodnych skarbach, głębinach, mieszkańcach rybackich chat i pięknych, nadbałtyckich okolic...
Choćby baśń o Juracie, córce władcy morza z bursztynowego pałacu, co bogactwami podwodnymi mamiła młodziutkiego Jurka. Chłopiec, zakochany w czekającej na łódce Hance, opiera się urokom morskiej boginki... Czy zostanie ukarany za odmowę władczyni morza?
Albo niezwykła historia Wiosny, która miała spać snem wiecznym. Piękna, płomienna, pełna przyrody i pląsów parafraza bajki o śpiącej królewnie. Wiatr i Grom niosą po świecie dobrą nowinę o narodzinach dziewczynki... Zapraszają na chrzciny rusałkę wodną Roświtę, wieszczkę łąkową Jaskrotę, boginkę leśną Dąbrówkę, górską nimfę Skalnicę i polną dziwożonę Stokłosę... Omijają tylko pieczarę Nietoperzycy, która, jak to wiedźma zła, nieproszona przybywa na uroczystość. I nieproszona straszne zaklęcie wymawia nad kołyską niemowlęcia... Komu i w jaki sposób uda się odczarować Wiosnę?

Trudno wybrać najpiękniejszą baśń tego zbiorku, taką najpełniej zapadającą w pamięć i wrażliwość... Piękna i pouczająca jest historia o grymaśnej księżniczce, która bardzo chciała mieć naszyjnik z kropel rosy.
I ta o królewskim latarniku, o odwadze i miłości Wita i Maryjki... I o zaklętych drzewach... O olbrzymie, z kaszubska zwanym Stolemem...
Czytając te baśnie można rozkochać się w morzu... I przy okazji dowiedzieć się, dlaczego jest słone:)


Czy o takim naszyjniku marzyła księżniczka?
“W tej właśnie chwili krople rosy zawieszone na pajęczynach rozsnutych po rżysku, zabłysnęły wszystkimi barwami tęczy. Słońce zapaliło w nich ogniki czerwone, zielone, szafirowe i złote.
-Skąd się wzięły te piękne klejnoty? Chcę je mieć! “

poniedziałek, marca 29, 2010

Skąd się biorą wilki?

Pewnego dnia Ania nie miała nic do roboty. Usiadła więc i zaczęła myśleć o tajemnicach świata. Skąd się, na przykład, wzięły na nim rozmaite zwierzęta? I jak to się stało, że są aż tak rozmaite?”

Tak zaczyna się pewna niezwykła opowieść Zofii Beszczyńskiej, która tajemniczymi ścieżkami fantazji prowadzi małą Anię przez bezdroża nierzeczywistego świata. Opowieść niezwykła także dlatego, że trudna do zaklasyfikowania i przyporządkowania do jednego, konkretnego gatunku literackiego. Opowieść z pogranicza baśni, prozy poetyckiej, filozofii...
Dziewczynka, bohaterka książeczki “Skąd się biorą wilki” wydawnictwa Mila, nie tylko stawia pytania o istotę rzeczy, ona poszukuje odpowiedzi i znajduje ją w tkanych poezją, malarskich obrazach dziecięcej wyobraźni.
Tylko dziecko potrafi bowiem układać świat z plam, kształtów, świateł, cieni i kolorów. Tylko ono potrafi wymyślać go wciąż na nowo, zaludniając śpiewającymi ślimakami, jaszczurkami z rudego mchu i wilkami z kosmatego śniegu.
Tylko dziecko. I dorosły, który wewnętrzne dziecko zdołał w sobie ocalić.

Ania beztrosko, nieco bezładnie przemieszcza się w wyobrażonej czasoprzestrzeni zdziczałych ogrodów, lasów, afrykańskich sawann. Odkrywając tajemnice pochodzenia zwierząt, spotyka po drodze całą plejadę baśniowych postaci. Elfa, który na oczach dziewczynki wykluwa się z orzecha, Tęczaka, Anabellę podróżującą na lwie...

Kolory, kształty, magia. Wszystko miesza się, przenika, śni, mami...

W świecie Zofii Beszczyńskiej, w świecie małej Ani, w świecie zasłuchanej w historię prawie 6-letniej Zosi, lwy wyrastają z traw na sawannie, tygrysy powstają z gorącego piasku, a żyrafy ze słońca błyskającego przez liście:

“Gęste korony wysokich akacji rzucały długie cienie na ziemię i niebo, a ostatnie promienie słońca sączyły się przez nie jak przez sito. I tak migotały, tak migotały, aż nie wiedzieć kiedy zamieniły się w długie żyrafie szyje.”

W takim świecie wszystko jest możliwe. Baśń spotyka się z poezją, dziecko z lwem, a z łuku tęczy zsuwa się całe mnóstwo Tęczaków, każdy innego koloru.

Ja z przyjemnością przeprowadziłam przez ten świat swoją Zosię.
W naszym zabieganiu, troskach, codzienności, niejednokrotnie gubimy poezję, którą dostrzega dziecko. Ono uczy nas patrzeć wyżej i widzieć więcej... Przypomniał mi się wiersz, który dawno temu napisałam dla swojej małej jeszcze córeczki, pasuje tutaj:)

Nauczyciel od zachwytów

Lubię Twoje maleńkie zamyślenia nad patyczkiem, kamyczkiem, kwiatkiem
Lubię maleńkie zachwycenia nad motylem, biedronką i wróblem

Uczysz mnie świata radosnych odkryć, kolorów, szeptów i szelestów
Gdy pochylasz się nad listkiem, plamą światła na dywanie co tęczą się mieni

Paluszkiem odliczasz kolejny cud świata

A ja stoję na krawędzi nieba
Zatrzymana w biegu codzienności

Pochylam się nad listkiem, plamą światła, biedronką i kamieniem

Dziękuję Opatrzności, że zesłała mi Ciebie- nauczyciela od zachwytów...

środa, lutego 24, 2010

Pokochajcie ROZWESOŁKI

Nasz dom pełen był książek i piosenek. I z jednych i z drugich płynęły słowa, a ja słuchałam i z tego wszystkiego sama zaczynałam bawić się w słowa. Bo słowa, to były takie dobre zabawki, które zawsze miało się ze sobą i do ich noszenia niepotrzebne były ani kieszenie, ani żadne torebki. Słowa można było rozbierać i ubierać jak lalki, ustawiać i przestawiać jak klocki i tworzyć z nich różne budowle."

Wspomnienia Joanny Papuzińskiej, zaczerpnięte z Jej książki pt. "Darowane kreski" są doskonałym wstępem do wydanych przez poznańskie Wydawnictwo MILA "Rozwesołków" autorstwa Pani Joanny.

Pośród tradycyjnych utworów w zbiorku tym ukryły się wierszyki "powiązane na supełki", które jak pisze sama Autorka, należy "poodkręcać i porozwiązywać".

Dzieci, szczególnie te starsze, które same potrafią czytać, będą miały nie lada frajdę podczas rozwiązywania tych rymowanych "łamigłówek". Na rozgrzewkę proponuję rozsupłać fragment wierszyka pt. "Podwieczorek":


"Gdy ptaszkały sobie śpiewki,
kiedy płociał siedź na kocie,
stołkłam sobie na siadeczku
w ogrodziutkim zieloneczku."

Udało się? :) Nie wątpię! To bawimy sie dalej! Na kolejnych stronach "Rozwesołków" znajdziemy opowieść o pewnym sporze o gołąbeczkę, który rozpoczął się dość niewinnie, a trwa ponoć do dzisiaj...

"- KIEDY SZEDŁEM NAD RZECZKĘ, WIDZIAŁEM GOŁĄBECZKĘ.

- To absurd, proszę pana,
Beczka nie bywa ubrana! "
Fragment wiersza "Spór"

Dzieciakom na pewno spodoba się też "Bajka-Szachrajka", w której "na polach, /jak to latem,/Mydło pasło sie rogate:/Krowy, kotły i banany", że nie wspomnę o uszatym wierszyku.
To tyle, zainteresowanych odsyłam do książki :).
Dodam jeszcze, że przysłowiową "kropką nad i" całej książeczki są oryginalne i idealnie pasujące do tego typu wierszy ilustracje pani Elżbiety Krygowskiej-Butlewskiej.

Zerknijcie sami i przekonajcie się, czy nie mam racji! :)

środa, lutego 03, 2010

Zima z białym niedźwiedziem

Zamieć śnieżna za oknem idealnie koresponduje z książką, o której za chwilę opowiem:) Z książką magiczną, jak wiele innych opowieści Heleny Bechlerowej...

Zima z białym niedźwiedziem” to historia Grzesia i śniegowego Barłaja... W przeciwieństwie do “Domu pod kasztanami” tejże autorki, przygody chłopca, choć równie zaczarowane i przetkane tajemnicą, toczą się w scenerii zgoła odmiennej. "Dom pod kasztanami" to lato, wakacje, ciepło, agrestowe podwieczorki i lody z wierzbowej dziupli... A przygody z Barłajem to gęsto sypiący śnieg, kwiaty na oknach mrozem malowane, sople, święta, chochoły różane...

Książka o Grzesiu i niedźwiedziu to skrząca fantazją baśń zimowa, która zaskakuje ogromem niespodzianek i przygód, jakie spotykają chłopca.
Wszystko zaczyna się całkiem niewinnie, od bałwana... Ale bałwana niezwykłego. Bo miast nosa z marchewki (którego ma każdy inny, statystyczny i szanujący się bałwan:) ten ma w miejscu nosa rumianego rogala:) Na głowie czapkę z piórami, a w ustach fajkę:) Tak przynajmniej jest wieczorem i w nocy, bo po południu następnego dnia, przechylający się wolno bałwan wpada nosem w śnieg... A przez furtkę wpada do ogrodu Grześ... Czy uda Mu się podnieść niezgrabnego bałwana? A może zobaczy w śniegowych kulach coś, co przywiedzie na myśl zupełnie inną postać?

“Wiedziałem, że coś wymyślisz! - ucieszył się Grześ. Już nie jesteś bałwanem, tylko niedźwiedziem! Ale głowę masz za bardzo okrągłą i w ogóle trzeba cię troszkę przerobić. Po tej robocie rękawiczki były zupełnie mokre, za to niedźwiedź miał pysk, uszy i ogon (...) Teraz już nic mu nie brakowało. Leżał ciężki, gruby, patrzył przed siebie i czekał, co będzie dalej”.

A dalej... Dalej snuje się Grzesiowa fantazja... Niedźwiedź otrzymuje imię Barłaj. Daleko, za ogrodem dzwonią sanki przejeżdżającej Zimy, za oknem pada zaczarowany śnieg...

“Kiedy pada taki śnieg,
z bajki śnieg, zza siedmiu rzek,
po ogrodzie wtedy chodzi
miękki, biały i puszysty
śniegowy czarodziej”.

Kolejne rozdziały książki zaskakują historiami bajkowych podróży po zasypanym śniegiem ogrodzie. Podróży, w które Barłaj zabiera chłopca... Mnie i Zosię najbardziej urzekła opowieść o śpiących różach... Niedźwiedź wymruczał zaklęcie i słomiany chochoł stał się domem ze złotymi drzwiami, za drzwiami zaś...
“Na podłodze leżał dywan haftowany w róże, na dywanie stały fotele haftowane w róże, a na każdym fotelu spała róża- królewna.
Same śpiące królewny!- zawołał Grześ. W bajce jest tylko jedna, a tu ich tak dużo!”

Nie wolno jednak zbudzić żadnej z nich...
Ciszy i różanego snu strzeże ktoś mieszkający w zegarze. Nie, nie kukułka.... Sowa!
Surowa dla nieproszonych gości:
“Kto tu wkradł się, kto tu przyszedł?
Kto zimową mąci ciszę?
Niech nie szepcze, niech nie woła,
bo zamienię go w chochoła!”

Inne opowieści są równie czarowne i równie zaskakujące... W kolejnych rozdziałach pojawi się Tonia, Zimowiec, miś- pluszak...

Poszukajcie w swoich bibliotekach.... Książka zasługuje, by ją odnaleźć. Zwłaszcza, gdy za oknem pada śnieg...
“A kiedy pada taki śnieg,
z bajki śnieg, zza siedmiu rzek...”

I chyba nikogo nie zdziwi, że w moim ogrodzie śpi w tym roku polarny niedźwiedź:) Mocno przysypany śniegiem:)