wtorek, września 01, 2009

O dwóch Haniach...

Wojna jest mym irracjonalnym lękiem, jest koszmarem, który śniłam w dzieciństwie, jest niepokojem czasu dorosłego... Wczoraj ze łzami w oczach i “kluchą” w gardle obejrzałam polski film o maturzystach 1938 roku. O ich pierwszych miłościach, naiwności, wierze, ideałach, nadziejach jutra, którego nie mieli. Jutra, którego nie dane było przeżyć... Jutra, w którym nie spełniły się niczyje marzenia, w którym nie narodziły się dzieci, w którym nikt się nie zestarzał.... Jutra, które zabrała wojna... Requiem dla nienarodzonych dzieci maturzystów 1938 roku...
Dziś, w 70-ą rocznicę wybuchu II wojny światowej, chcę (choć nie wiem, czy potrafię) napisać o książkach, które o okrucieństwie wojny opowiadają, także nie wprost... Przemawiają w imieniu dwóch małych dziewczynek...

Pierwsza z nich jest bohaterką jednego z opowiadań książki Stefanii Zawadzkiej “W oblężonej Warszawie (wydawnictwo NK 1969)
Tytułowa Hanusia jest cztero, może pięciolatką... Nie rozstaje się ze swoją piękną, jasnowłosą lalą o niebieskich oczach, którą dostała w prezencie od wujka. Z nią schodzi codziennie do schronu w piwnicy, Jej tłumaczy, że w mieszkaniu jest niebezpiecznie, Ją otula do snu własną kołderką. Ta lalka- Basia, powiernica i przyjaciółka małej Hani, wszystko rozumie. Tak jak dziewczynka, boi się warkotu samolotów, huku pocisków, blasku pożarów... Tego doświadcza... Lalka- Basia i mała Hania w wieku mojej Zosi...
Któregoś dnia, bawiąc się w mieszkaniu słyszy nadlatujące bombowce. Razem z mamą, przerażona biegnie do schronu. Zapomina o lalce. Tylko na chwilę. Zaraz potem rozpacza. W przerwie pomiędzy zgiełkiem wybuchających bomb, w krótkiej jak okamgnienie chwili ciszy, Hania wyrywa się mamie, wraca po lalkę... Na górze, w mieszkaniu, słyszy jeszcze przestraszony, nawołujący z dołu głos mamy, znajduje Basię, wygląda przez okno... A potem... Potem nie ma już nic. Okien, schodów, piwnic, mamy, sąsiadów, słońca.... Jest tylko mała, wystraszona dziewczynka w kraciastej sukience, tuląca do serca ocaloną lalkę...
Zwykle unikam streszczania całości.... Nie dziś. Opowiadanie o Hani jest jednym z wielu.... Tym, które najsilniej i najboleśniej zapada w pamięć. Mnie- dziecku, mnie-matce....


Druga z książek mojego, karmionego martyrologią dzieciństwa, nosi tytuł “Skrzydlate przyjaciółki” (wydawnictwo M. Kot 1947). Autorem jest Henryka (?) Augustynowicz-Ciecierska. Bohaterką powieści jest także Hania, 10-letnia, ogromnie wrażliwa dziewczynka, która na skutek wstrząsu, wywołanego aresztowaniem taty przez gestapo, zapada na zapalenie opon mózgowych. Lekarz zaleca zmianę miejsca pobytu, odpoczynek, spokój, dietę bogatą w witaminy... Hania wyjeżdża do Porąbek, do wioski rodziców swojej mamy, do dziadka- pszczelarza, snującego niezwykłe historie z życia ukochanych “dziateczek”, z życia pszczół i rojów...
Jego “wykłady” dla Haneczki, ciekawe, choć nie pozbawione popularnonaukowych rozważań, nie nużą czytelnika, są cudownym uzupełnieniem fabuły książki.
Czy wiecie na przykład. że królowa- matka, zajmująca się w ulu tylko składaniem jajeczek, robi to niemal co minutę? A pszczoła- robotnica, żyjąca przeciętnie 4-5 tygodni, wykonuje kolejno przeróżne prace dla dobra roju....? Karmi larwy, magazynuje miód, jest strażniczką ula, dopiero pod koniec życia awansuje na zbieraczkę tzw pierzgi- pyłku kwiatowego?
Te wszystkie informacje przekazywane w niezmiernie ciekawy sposób przeplatają się z codziennością Hani w białym domku wśród sadów i łąk... Dziewczynka nawiązuje pełne ciepła i miłości relacje z dziadkami, z Martą- gospodynią, z niezdyscyplinowanym psem-urwisem o imieniu Szlem:) Spragniona towarzystwa innych dzieci, zaintrygowana dziwnie wysokim ogrodzeniem odzielającym posiadłość dziadka od domu sąsiadów, zaprzyjaźnia się z chłopcem zza tajemniczego płotu... Wrażliwością, uporem, dziecięcą pogodą, pokonuje wiele uprzedzeń dorosłych...
Opowieść toczy się leniwie i sielsko... a w tle, gdzieś niedaleko Porąbek, pasieki, sadów i słońca... giną ludzie, trwa wojna, ktoś strzela, ktoś zrzuca bombę... Gdzieś ktoś walczy, kogoś aresztuje gestapo, ktoś tęskni, ktoś umiera...
“Skrzydlate przyjaciółki” to pozornie letnia, słoneczna książka. Z wojną w drugim planie, który co pewien czas przysłania sielskość, spokój, urok sadów, ogrodów, pasiek....

Dlaczego o tym piszę? Dlaczego “Skrzydlate przyjaciółki” (odnalezione w antykwariacie) przeczytałam mojej pięcioletniej Zosi? Zasłuchanej w powieść...
Bo “trzeba dziś znowu młodzież nauczyć, iz pierwszą i najważniejszą rzeczą jest życie, a potem dopiero wygoda”
Musimy uczyć w szkołach, przedszkolach, na uniwersytetach, że zło jest złem, że nienawiść jest złem i że miłość jest obowiązkiem (M. Edelman)

4 komentarze:

zooczek pisze...

I ja pamiętam ten lęk przed wojną, obecny, mimo beztroskiego i szczęśliwego dzieciństwa. Pamiętam jeden wieczór,to był początek l. 80-tych, miałam zaledwie kilka lat 4, może 5, byłam z mamą u cioci i nagle usłyszeliśmy lecące nisko samoloty. Ciocia zgasiła światła, zasłoniła okna...Płakałyśmy z kuzynką wtulone w nasze mamy, nie, to nie był płacz, prawie histeria, tak bardzo bałyśmy się, że to znów wojna... Nerwowe czekanie w przedpokoju....
Dobrze, że wspomniałaś o tych książkach, nie znam ich, chętnie poszperam u babci, może znajdę. Nie da się uniknąć tego tematu w rozmowach z dziećmi, bo wojny są i pewnie będą.
Dla mnie wojna to zło, nie żadne bohaterstwo, romantyczny mit,tylko ZŁO, tragedia i zawsze klęska człowieka.

Monika pisze...

Aga, jak dobrze, że o tym napisałaś, jak dobrze, że ten temat się pojawił. Chylę czoła!

elmirka pisze...

Agnieszka, jestem pod ogromnym wrażeniem, ze tak trudne lektury potrafisz tak wspaniale przedstawić. Ja dorosłam do takich książek dopiero w szkole podstawowej, przeżywam do dziś każde ich słowo, a wojna jest dla mnie najgorszą ze zbrodni, bo krzywdzi, zabija dzieci - zabija fizycznie i zabija dziecko w dziecku. Jednak z czytaniem ich Małgosi poczekam jeszcze z rok, dwa...

justyna s. pisze...

Trafiłam tu przypadkiem szukając informacji o książkach Heleny Bechlerowej. I będę odwiedzać ten blog, bardzo podoba mi się wpis o wojennych książkach dla dzieci. Ucieszyłam się odnajdując to miejsce, bo sama właśnie zaczęłam prowadzić podobny blog na stronie tygodnika "Polityka". Razem z moim synkiem czytamy książki z mojego dzieciństwa. Zapraszam i pozdrawiam sobolewska.blog.polityka.pl