Wojna jest mym irracjonalnym lękiem, jest koszmarem, który śniłam w dzieciństwie, jest niepokojem czasu dorosłego... Wczoraj ze łzami w oczach i “kluchą” w gardle obejrzałam polski film o maturzystach 1938 roku. O ich pierwszych miłościach, naiwności, wierze, ideałach, nadziejach jutra, którego nie mieli. Jutra, którego nie dane było przeżyć... Jutra, w którym nie spełniły się niczyje marzenia, w którym nie narodziły się dzieci, w którym nikt się nie zestarzał.... Jutra, które zabrała wojna... Requiem dla nienarodzonych dzieci maturzystów 1938 roku...
Dziś, w 70-ą rocznicę wybuchu II wojny światowej, chcę (choć nie wiem, czy potrafię) napisać o książkach, które o okrucieństwie wojny opowiadają, także nie wprost... Przemawiają w imieniu dwóch małych dziewczynek...
Pierwsza z nich jest bohaterką jednego z opowiadań książki Stefanii Zawadzkiej “W oblężonej Warszawie” (wydawnictwo NK 1969)
Tytułowa Hanusia jest cztero, może pięciolatką... Nie rozstaje się ze swoją piękną, jasnowłosą lalą o niebieskich oczach, którą dostała w prezencie od wujka. Z nią schodzi codziennie do schronu w piwnicy, Jej tłumaczy, że w mieszkaniu jest niebezpiecznie, Ją otula do snu własną kołderką. Ta lalka- Basia, powiernica i przyjaciółka małej Hani, wszystko rozumie. Tak jak dziewczynka, boi się warkotu samolotów, huku pocisków, blasku pożarów... Tego doświadcza... Lalka- Basia i mała Hania w wieku mojej Zosi...
Któregoś dnia, bawiąc się w mieszkaniu słyszy nadlatujące bombowce. Razem z mamą, przerażona biegnie do schronu. Zapomina o lalce. Tylko na chwilę. Zaraz potem rozpacza. W przerwie pomiędzy zgiełkiem wybuchających bomb, w krótkiej jak okamgnienie chwili ciszy, Hania wyrywa się mamie, wraca po lalkę... Na górze, w mieszkaniu, słyszy jeszcze przestraszony, nawołujący z dołu głos mamy, znajduje Basię, wygląda przez okno... A potem... Potem nie ma już nic. Okien, schodów, piwnic, mamy, sąsiadów, słońca.... Jest tylko mała, wystraszona dziewczynka w kraciastej sukience, tuląca do serca ocaloną lalkę...
Zwykle unikam streszczania całości.... Nie dziś. Opowiadanie o Hani jest jednym z wielu.... Tym, które najsilniej i najboleśniej zapada w pamięć. Mnie- dziecku, mnie-matce....
Druga z książek mojego, karmionego martyrologią dzieciństwa, nosi tytuł “Skrzydlate przyjaciółki” (wydawnictwo M. Kot 1947). Autorem jest Henryka (?) Augustynowicz-Ciecierska. Bohaterką powieści jest także Hania, 10-letnia, ogromnie wrażliwa dziewczynka, która na skutek wstrząsu, wywołanego aresztowaniem taty przez gestapo, zapada na zapalenie opon mózgowych. Lekarz zaleca zmianę miejsca pobytu, odpoczynek, spokój, dietę bogatą w witaminy... Hania wyjeżdża do Porąbek, do wioski rodziców swojej mamy, do dziadka- pszczelarza, snującego niezwykłe historie z życia ukochanych “dziateczek”, z życia pszczół i rojów...
Jego “wykłady” dla Haneczki, ciekawe, choć nie pozbawione popularnonaukowych rozważań, nie nużą czytelnika, są cudownym uzupełnieniem fabuły książki.
Czy wiecie na przykład. że królowa- matka, zajmująca się w ulu tylko składaniem jajeczek, robi to niemal co minutę? A pszczoła- robotnica, żyjąca przeciętnie 4-5 tygodni, wykonuje kolejno przeróżne prace dla dobra roju....? Karmi larwy, magazynuje miód, jest strażniczką ula, dopiero pod koniec życia awansuje na zbieraczkę tzw pierzgi- pyłku kwiatowego?
Te wszystkie informacje przekazywane w niezmiernie ciekawy sposób przeplatają się z codziennością Hani w białym domku wśród sadów i łąk... Dziewczynka nawiązuje pełne ciepła i miłości relacje z dziadkami, z Martą- gospodynią, z niezdyscyplinowanym psem-urwisem o imieniu Szlem:) Spragniona towarzystwa innych dzieci, zaintrygowana dziwnie wysokim ogrodzeniem odzielającym posiadłość dziadka od domu sąsiadów, zaprzyjaźnia się z chłopcem zza tajemniczego płotu... Wrażliwością, uporem, dziecięcą pogodą, pokonuje wiele uprzedzeń dorosłych...
Opowieść toczy się leniwie i sielsko... a w tle, gdzieś niedaleko Porąbek, pasieki, sadów i słońca... giną ludzie, trwa wojna, ktoś strzela, ktoś zrzuca bombę... Gdzieś ktoś walczy, kogoś aresztuje gestapo, ktoś tęskni, ktoś umiera...
“Skrzydlate przyjaciółki” to pozornie letnia, słoneczna książka. Z wojną w drugim planie, który co pewien czas przysłania sielskość, spokój, urok sadów, ogrodów, pasiek....
Dlaczego o tym piszę? Dlaczego “Skrzydlate przyjaciółki” (odnalezione w antykwariacie) przeczytałam mojej pięcioletniej Zosi? Zasłuchanej w powieść...
Bo “trzeba dziś znowu młodzież nauczyć, iz pierwszą i najważniejszą rzeczą jest życie, a potem dopiero wygoda”
“Musimy uczyć w szkołach, przedszkolach, na uniwersytetach, że zło jest złem, że nienawiść jest złem i że miłość jest obowiązkiem” (M. Edelman)
wtorek, września 01, 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
I ja pamiętam ten lęk przed wojną, obecny, mimo beztroskiego i szczęśliwego dzieciństwa. Pamiętam jeden wieczór,to był początek l. 80-tych, miałam zaledwie kilka lat 4, może 5, byłam z mamą u cioci i nagle usłyszeliśmy lecące nisko samoloty. Ciocia zgasiła światła, zasłoniła okna...Płakałyśmy z kuzynką wtulone w nasze mamy, nie, to nie był płacz, prawie histeria, tak bardzo bałyśmy się, że to znów wojna... Nerwowe czekanie w przedpokoju....
Dobrze, że wspomniałaś o tych książkach, nie znam ich, chętnie poszperam u babci, może znajdę. Nie da się uniknąć tego tematu w rozmowach z dziećmi, bo wojny są i pewnie będą.
Dla mnie wojna to zło, nie żadne bohaterstwo, romantyczny mit,tylko ZŁO, tragedia i zawsze klęska człowieka.
Aga, jak dobrze, że o tym napisałaś, jak dobrze, że ten temat się pojawił. Chylę czoła!
Agnieszka, jestem pod ogromnym wrażeniem, ze tak trudne lektury potrafisz tak wspaniale przedstawić. Ja dorosłam do takich książek dopiero w szkole podstawowej, przeżywam do dziś każde ich słowo, a wojna jest dla mnie najgorszą ze zbrodni, bo krzywdzi, zabija dzieci - zabija fizycznie i zabija dziecko w dziecku. Jednak z czytaniem ich Małgosi poczekam jeszcze z rok, dwa...
Trafiłam tu przypadkiem szukając informacji o książkach Heleny Bechlerowej. I będę odwiedzać ten blog, bardzo podoba mi się wpis o wojennych książkach dla dzieci. Ucieszyłam się odnajdując to miejsce, bo sama właśnie zaczęłam prowadzić podobny blog na stronie tygodnika "Polityka". Razem z moim synkiem czytamy książki z mojego dzieciństwa. Zapraszam i pozdrawiam sobolewska.blog.polityka.pl
Prześlij komentarz