czwartek, marca 05, 2009

Z innej bajki:)

W powodzi baśni zalewających księgarski rynek, które baśniami są li tylko z nazwy (do minimum okrojone z pierwotnej treści, symboliki, elementów czarno-białej moralności, niewiele mające wspólnego z oryginalnym, obszernym tekstem, a będące niejednokrotnie miernym streszczeniem oryginału) wersje bajek autorstwa Zofii Szancerowej jaśnieją niczym perły na tle innych, pseudobaśniowych opracowań.
Napisane przepiękną polszczyzną, językiem, który od pierwszej chwili zachwyca i do samego końca urzeka magią i melodią malowniczego słowa. Dwie zaledwie bajki, dobrze znane dzieciom: “Kopciuszek i królewicz” (tak, tak, Jego miejsce w bajce nie ogranicza się tylko do poślubienia księżniczki) oraz “Jaś i Małgosia”... Opowiedziane na nowo kunsztowną, wysmakowaną prozą. Zilustrowane zwiewnie delikatną, a jednocześnie przejmującą, akwarelową kreską przez grafika (którego chyba nie muszę nikomu przedstawiać) Jana Marcina Szancera, męża pani Zofii...

Książka “Ulubione bajki”, którą mamy w domu, wydana została w 1986 roku (ponad 20 lat temu).
Znacznie później, w roku 2002, w 100-ą rocznicę urodzin J.M. Szancera wznowiono kilka baśni z ilustracjami Jego autorstwa... Przyznam, że to właśnie te ilustracje mam w pamięci swojego dzieciństwa.... Drobiazgowe, subtelne, niezwykle silnie oddziałujące na wyobraźnię i emocje mnie- dziecka. Malowane piórkiem i pędzelkiem, z wielką prostotą i wdziękiem, delikatne, taneczne, lekkie... Prawdziwie baśniowe... Dlatego, gdy dziś przeglądam półki z bajkami dla dzieci, w których przerost formy nad treścią jako pierwszy rzuca się w oczy, a disneyowskie motywy, przekoloryzowane i sztampowe, dominują nad kilkuzdaniowym tekstem, nie mogę odżałować obrazów, które zapisały się w moim sercu dawno temu... Szkoda, że nie wszystkie dzieci będą miały możliwość doświadczania i zachłystywania się czarem.... tekstu i rysunku w mistrzowskiej oprawie!


Któż bowiem z Was nie pamięta tytułowej okładki baśni Andersena, z małym Kajem, którego sanki doczepiono do sań Królowej Śniegu, w mrokach nocy mknącej.... Albo Calineczki, jasnej dziewczynki na liściu łopianu.... Czy Pana Kleksa ze szpicbródką, w kraciastych spodniach:) Nie wspominając o bezkonkurencyjnym wydaniu wierszy “Brzechwa dzieciom”... Przypomnijcie sobie....:)





Szperając w sieci, ku swojej ogromnej radości znalazłam przed chwilą wydawnictwo, które wznawia moje maleńkie zachwycenia:) Książki z ilustracjami J.M. Szancera:)
Spójrzcie, jak ich tam dużo!:)

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ilustracje Szancera uwielbiam! To chyba jedne z najpiekniejszych jakie spotykałam w swoich bajkach, do dziś moge na nie patrzec bez końca :).

Monika pisze...

Ja też pamiętam właśnie te ilustracje... Do tej pory wydawało mi się, że Zosia jeszcze za mała na Andersena, ale... może to już? Wszak Calineczki słuchamy z mojej płyty winylowej, a inne baśnie znamy z "okrojonych wersji" lub przeróbek. Wczoraj ze zdziwieniem dostrzegłam, że z Pana Kuleczki wyrasta mi Zosia, że innych już światów pragnie, na inne czeka, już gotowa... :) Ja też coś napiszę niedługo, zbiorę się, zbiorę...

Aga-zojka pisze...

Moniko, ja właściwie także dopiero teraz zaczynam czytać Zosi baśnie Andersena... Wybrane:) Wczoraj np Królową Śniegu. Pod wpływem filmu, który oglądałyśmy razem. O nim chyba też napiszę, bo niezwykły był niewątpliwie... Sama przeczytałam Andersena jako nastolatka, tak naprawde dopiero wtedy odkryłam wielowątkowość, bogactwo znaczeń i "drugie dno", w każdej baśni ukryte... Myślę, że Zosia odkryje je za kilka lat, gdy sama sięgnie po książkę i sama ją przeczyta.... Na razie słucha i chłonie warstwę brzmieniową, pierwszoplanową fabułę... Emocji pełną także...

elmirka pisze...

Tak, bez Szancera można powiedzieć nie byłoby klasyki polskich baśni i bajek. Ja też jestem przywiązana do tych wydań.

Karolina.ja pisze...

Tak, piękne są te ilustracje...

Anonimowy pisze...

To również moje dzieciństwo, mam wersję książki "Baśnie" Andersena z 1982 roku:)