poniedziałek, listopada 16, 2009

Kochajcie czarownice:)

O czarownicach napisano już tak wiele i w tak różny sposób, że każda kolejna literacka próba podejmująca wysiłek i tematykę związaną z wiedźmami, z założenia może być jedynie wariacją, mniej lub bardziej zbliżoną do pozostałych i często skazaną na niepowodzenie, a tym bardziej zagubienie pomiędzy setkami tomów zalegających księgarskie półki.
Bo jak konkurować z “Malutką czarownicą” czy panną Price z “Gałki od łóżka”? Czy z wieloma innymi, zasłużonymi wiedźmami literatury dziecięcej?
Jak wielce mylący to osąd, przekonałam się niedawno z Zosią... Wypożyczając z biblioteki zupełnie nam nie znaną książkę, zupełnie nam nie znanej autorki...

Odwiedzając czarownice” pióra Lidii Miś, to książka absolutnie nietuzinkowa. Kompozycyjnie przemyślana (opowieść wpleciona w baśń, jak w dobieranym warkoczu, po troszeczku:), spójna, mądra, pełna ciepła i magii. A w dodatku świeża i pomysłowa!

Oto bowiem ośmioletnia dziewczynka wypożycza z biblioteki zakurzony egzemplarz książki o czarownicach... Wieczorem, przy delikatnym świetle lampki nocnej, rozpoczyna lekturę... i nieoczekiwanie przekracza zaczarowane wrota bajki. Wkracza w świat tańczących wokół ognia siedmiu sióstr- czarownic. Sióstr, które niewiele mają ze sobą wspólnego (prócz pokrewieństwa i magii).

Asia, wędrując przez baśniową krainę, odwiedza każdą z siedmiu wiedźm. Wie, że tylko w ten sposób wróci do rzeczywistego, realnego świata. A wiedźmy... choć skłócone ze sobą, są zaskakująco wspaniałe, wielkie sercem i duchem... Niezwykłe!
Jest więc Taka, której zamiast włosów wierzbowe gałązki na głowie rosną, jest i Taka, która po maślanym torze na pupie zjeżdża ze śmiechem:) Jest Taka, która w soplach lodu się przegląda i mrożoną herbatą częstuje, jest i Taka, która Nianią być musi dla siedmiu rozkapryszonych córek siedmiu skłóconych czarownic:)))

Książka zaskakuje pomysłowością kolejnych spotkań Asi z niezwykłymi siostrami, w niezwykłych miejscach. Co wyniknie z tych spotkań dla siedmiu czarownic i dla ośmioletniej bohaterki, uwikłanej w baśniowy chaos? Jakie prezenty od Czarownic dostanie odważna dziewczynka i jaki z nich zrobi użytek? Czyje marzenia w końcu spełni?

To musicie doczytać już sami... Dodam tylko, że książkę przeczytałam pięcioletniej Zosi w jeden wieczór. Nie mogłyśmy zasnąć bez poznania zakończenia:)

Jako, że w mojej głowie, przypomniana lektura natychmiast wywołuje lawinę kolejnych, przeczytanych wspólnie z córeczką, polecę jeszcze jedną “czarowną”, bo także traktującą o czarach książkę.
Tym razem nieco starszą opowieść Wiery Badalskiej pt “Jak oswoić czarownicę”. Z cudownymi ilustracjami Ewy Salamon, bardzo charakterystycznymi, malowanymi z rozmachem, przypominającymi plątaninę roślin i makaron na głowach bohaterów:) Pewnie są wśród Was tacy, którzy owe ilustracje pamiętają z książek Marii Terlikowskiej “Kuchnia pełna cudów” i “Kuchnia pełna niespodzianek”:) Mniam:)
Wracając jednak do fabuły książki pani Wiery Badalskiej... wydanej już po śmierci autorki na podstawie publikowanych w “Świerszczyku” szkiców powieści.

Lektura to pasjonująca, dowcipna, przekorna, pełna ciepła i żartu:)
Profesor Zapełka z dziećmi, dziesięcioletnią Emcią, o rok młodszymi bliźniakami Protem i Filipem oraz jamnikiem Cosikiem spędzają wakacje w leśnej głuszy, nad jeziorkiem, we wsi o nazwie Starodęby... Pierwsze wakacje bez mamy, która jako parazytolog, bada w Afryce robaki.
Nader często zamyślający się profesor matematyki, ze strzechą rudych włosów na głowie, rezolutna Emcia, hałaśliwi bracia, z których jeden nie wymawia głoski “r” i mama, której nie ma, bo jest gdzie indziej, to całkowicie nieprzeciętny obrazek rodziny wyjeżdżającej na urlop.
Nic więc dziwnego, że i urlop okazuje się nieprzeciętny:)
Po drodze do Starodębów zwariowana rodzinka spotyka czarownicę o imieniu Josanta.


“Była niewielkiego wzrostu. Niższa może trochę od Emci. Czerwona sukienka, a raczej strzępy sukienki nie wiadomo jakim cudem trzymały się na chudych ramionkach. Na szyi miała zawiązaną zieloną wstążkę, na której wisiał zielony kamień rzeźbiony w przedziwne znaki. Ręce podrapane, paznokcie połamane, a nogi... Nogi, o dziwo, choć gołe i poobijane, tkwiły w ślicznych, nowiutkich kozaczkach z czerwonej, błyszczącej skóry.”

“- Jaka ona jest ładna!- wykrzyknęła Emcia"
"- Rzeczywiście, prześliczna! Rozkudłana jak czałownica i obdałta...” Prot, co “r” nie wymawia w słowach nie przebiera:)


Co wyniknie z tego spotkania dla wszystkich? Oprócz kłopotów z samochodem i kaktusa na dłoni Prota?:)
Gwarantuję, że będzie działo się wiele... Pojawi się groźna ciotka Meluzyna, tajemnicze zaklęcie rzucone tysiąc lat temu, zielony stworek Wdeszczak, uwięzienie w gospodzie Pod Zębatym Wilkołakiem, próba odczarowania Josanty i Jej oswojenia... I jak to w bajkach bywa najwierniejszy, najmądrzejszy i najlepszy czar odkrywa... :)

4 komentarze:

lukciu pisze...

Aga, jak Ty cudnie to wszystko opisujesz... Przeczytałam zaległe wpisy. Gratuluję wpisu autorki "Matyldy" Pani Anny Czerwińskiej-Rydel... Aż mnie ciary przeszły :-) Zośka musi być dumna ze swojej Mamy! Buźka

Kari pisze...

Jak cudnie, że odnalazłem tę stronę! dziękuję za nią i za piękne recenzje!

Monika pisze...

Aguś, i ja, i moja Zosia zostałyśmy (dzięki Tobie, dobry Duszku) fankami książki Lidii Miś... Masz rację, ta opowieść ma sobie dużo ciepła, jest przemyślana i konsekwentna, ma nienarzucający się morał... Mnie tylko trochę strona korektorska w niej kuleje ;) ale to już moje zawodowe skrzywienie ;) A tę drugą książkę mam i pamiętam, zaczytywałam się w niej, była to jedna z moich ulubionych lektur swego czasu. Myślisz, że można już ją czytać 5-latkowi?... Trzeba ją odgrzebać w takim razie :)

Aga-zojka pisze...

Moniko, ja nie piszę nic o korektorskich zaniedbaniach, bo mam wrażenie, że są coraz to ogromniejsze.... Z każdą nową książką.... Ostatnio nabyłam dla siebie baśnie Andersena z ilustracjami Szancera... O błędach edytorskich pomilczę:(